Rewolucja marginalistyczna w ekonomii pod koniec XIX wieku rozpoczęła się z powodu dwóch istotnych wad szkoły klasycznej: nadmiernej agregacji procesów produkcji (patrzenie na nie jedynie przez pryzmat trzech wielkich klas – pracowników, posiadaczy ziemskich i kapitalistów) oraz niedostateczne nieuwzględnienie czynnika ludzkiego, w szczególności ludzkich preferencji w gospodarce. Z tego drugiego powodu żaden ekonomista klasyczny nie był w stanie wyjaśnić np. arystotelesowskiego paradoksu wartości, zadającego pytanie: ‘’Czemu woda, niezbędna do życia, jest nieporównywalnie tańsza niż zbędne do przetrwania diamenty?’’. Ekonomiści klasyczni nie mogli poradzić sobie z faktem mniejszej użyteczności diamentów w obliczu ich ogromnej ceny. Co prawda ekonomiści szkoły klasycznej (tak jak samozwańczy neoklasyk Karol Marks) doskonale zdawali sobie sprawę, że każdy produkt, również diament, będący przedmiotem wymiany, musi mieć wartość użytkową, jednakże to marginalista Carl Menger pokazał, że to subiektywna hierarchizacja potrzeb konsumentów i tworzenie przez nich swoistej drabinki wartości, niekoniecznie racjonalnej czy odpowiadającej wartości rynkowej czy użytkowej dóbr i usług, tłumaczy proces kształtowania się cen na rynku.
W takich właśnie okolicznościach ekonomią zaczęli zajmować się Carl Menger, Leon Warlas oraz William Stanley Jevons. Sedno rewolucji marginalistycznej, jaką przynieśli nam wyżej wymienieni ekonomiści, można w dużym uproszczeniu zawrzeć w czterech punktach:
– Rozróżnienie użyteczności całkowitej (TU) od użyteczności krańcowej (MU) – rozróżnienie to było potrzebne, ponieważ mówiąc o wartości jednostki dobra dla konsumenta musimy mówić nie o zagregowanej lub uśrednionej wartości dobra, tylko o marginalnej jednostce dobra, ponieważ to ona jest ewentualnym przedmiotem wymiany.
– Użyteczność krańcowa to przyrost całkowitej użyteczności wywołany wzrostem konsumpcji dobra o jednostkę
– Ceny kształtują się w oparciu o użyteczność krańcową danego dobra dla obu stron transakcji. Gdy ktoś pyta nas, za ile sprzedamy dane dobro, to odpowiadamy mu, za ile jesteśmy w stanie uszczuplić nasz zbiór dobra o jedną, marginalną jednostkę. Jest to również powód, dla którego na ceny na rynkach, również na rynkach papierów wartościowych, największy wpływ mają nie
– Dobro to coś użytecznego zdaniem konsumenta, wykorzystanego w celu satysfakcji ludzkich potrzeb, co jest z kolei celem gospodarki. ,,W końcu celem gospodarki nie jest fizyczne powiększanie ilości dóbr, ale możliwie najpełniejsze zaspokojenie potrzeb człowieka” – Carl Menger, Zasady ekonomii.
Główny architekt rewolucji marginalistycznej, Carl Menger, dokonał podziału dóbr na dobra pierwszego rzędu (dziś nazywane konsumpcyjnymi) – bezpośrednio służące zaspokojeniu ludzkich potrzeb, dobra drugiego rzędu, czyli pośrednie/kapitałowe, będące środkami produkcji (warto przy okazji wspomnieć, że Menger definiował kapitał jako wyżej wspomniane dobra drugiego rzędu wykorzystane w procesie produkcyjnym) oraz dobra trzeciego rzędu, czyli nieobrobione materiały, często zapewniane gospodarce przez naturę. Te rozważania doprowadziło go do wniosku, że wartość dóbr wyższych rzędów zależy od ich zdolności do przekształcenia w dobra pierwszego rzędu, czyli dobra finalne. Gdyby jednak popyt na dobro finalne zniknął, dobra wyższych rzędów, przynajmniej wobec konkretnego zastosowania stały by się bezużyteczne. Podsumowując, wszelka wartość towarów wynika z użyteczności dóbr finalnych dla konsumenta i możliwościom przekształcenia pozostałych dóbr w takowe, a łańcuch produkcji ma sens tylko i wyłącznie wtedy, kiedy dobro finalne zaspokaja pragnienia konsumentów, które sami sobie określają. Z perspektywy czasu wnioski te mogą wydawać się oczywiste, jednakże nie jest tak dla ekonomistów neoklasycznych oraz części neokeynesistów, popierających teorię wartości opartą nie na popycie ze strony konsumentów, a na kosztach produkcji. Tematem tym zajmiemy się jednak kiedy indziej.
Leon Walras, założyciel matematycznej szkoły ekonomii, z kolei uważał, że krzywa popytu jest ujemnie nachylona, podpierając się pojęciem malejącej użyteczności krańcowej, której dokładniej przyjrzymy się w następnym artykule, w stosunku do pieniądza. Ciężko nie zgodzić się z tym, że łatwiej przychodzi nam wydawanie pieniędzy, kiedy mamy ich dużo i jesteśmy bardziej oszczędni, kiedy mamy ich mało. Zwolennicy akumulacji kapitału podpierają się tym argumentem, twierdząc, że w systemie rynkowym dzięki malejącej użyteczności krańcowej, bogaci byliby bardziej skorzy do prowadzenia większej ilości działań charytatywnych.
Bartosz Małek