Autor: Paweł Mrozek, [email protected]
Historia, która wciąż oddycha
Gdy gasną światła i scena ożywa pierwszymi obrazami Warszawy lat 80., czujemy, że nie wchodzimy jedynie w teatralny świat. Wkraczamy w zbiorową niepamięć, w ból wyparty, w historie tych, których strach i ignorancja społeczna zepchnęły na margines. Spektakl „Anioły w Warszawie” w reżyserii Wojciecha Farugi nie jest tylko rekonstrukcją przeszłości – to mocny, współczesny manifest. Opowieść, która nie pozwala pozostać obojętnym i która wciąga widza w tematykę tamtych czasów, zmuszając do refleksji nad współczesnością.
Dla mojego pokolenia – wychowywanego w epoce wolności i dostępu do wiedzy – AIDS to często hasło z podręcznika, klisza z filmów, coś, co „już było”. A przecież to historia, która nadal oddycha – w rodzinach, które nigdy nie dostały szansy na żałobę; w ludziach, którzy przez lata żyli w cieniu diagnozy; w społeczeństwie, które do dziś często reaguje lękiem zamiast empatią. Dziś młodzi ludzie, aktywiści i edukatorzy walczą o to, by rzetelna edukacja seksualna była dostępna dla wszystkich. By temat HIV i AIDS przestał być tabu. Ten spektakl przypomina, dlaczego to tak ważne. Teatr Dramatyczny im. Gustawa Holoubka podejmuje się edukowania.



Spektakl o tych, których nie słuchano
To, co uderza od pierwszych scen, to autentyczność. Julia Holewińska – autorka tekstu – nie tworzy pomnika, nie kreuje bohaterów. Tworzy ludzi. Prawdziwych, nieidealnych, rozdartych. Lekarzy, którzy nie wiedzą, jak pomóc. Matki, które boją się, że wstyd przerośnie miłość. Polityków i księży, którzy wolą milczeć. Kochanków, którzy muszą żegnać się w szpitalnych korytarzach, udając, że są tylko „znajomymi”.
Nie znajdziesz tu przesady ani moralizowania. Są za to prawdziwe emocje – trudne, złożone, pełne szczerości. Warszawa, którą zobaczymy na scenie, jest zimna, obojętna, a czasem wręcz brutalna. Jednak w tej surowości pojawiają się także ciche gesty solidarności, które rodzą się tam, gdzie zawodzi system.

Ciało jako miejsce polityki
Jednym z najmocniejszych wątków „Aniołów w Warszawie” jest ukazanie ciała – chorego, stygmatyzowanego, zarażonego – jako areny politycznej walki. To ciało staje się wyrokiem, tabu, powodem do wykluczenia. Ale też – przestrzenią miłości i oporu. Spektakl nie unika trudnych scen, ale nigdy nie popada w tanie emocje. Wszystko jest tu przemyślane, wyważone, precyzyjne.
Scenografia (oszczędna, ale niezwykle sugestywna) i muzyka (delikatna, czasem szarpiąca ciszę) budują atmosferę niepokoju i napięcia. Są momenty ciszy, które rezonują bardziej niż krzyk – w których naprawdę słyszymy to, czego nie powiedziano przez dekady. To nie jest teatr dla łatwego wzruszenia. To teatr, który boli – ale oczyszcza.



Kreacje aktorskie – obraz różnych ludzkich losów
To, co dzieje się na scenie dzięki pracy aktorów i aktorek, to prawdziwy teatr emocji, nieprzerysowany, do głębi uczciwy. Każda postać wydaje się tu być wyjęta z realnego świata, nie z kart scenariusza, a z rzeczywistych wspomnień, traum i walki o człowieczeństwo. Ale są role, które wręcz zostają pod skórą.
Na pierwszym planie – absolutnie poruszający Marcin Bosak. Jego postać to emocjonalny klucz spektaklu. Zbudowana nie na krzyku, a na napięciu, które wyczuwalne jest w każdym geście, spojrzeniu, zawieszonej ciszy. W jednej ze scen, która z pewnością zostanie z widzami na długo, Bosak przerywa teatralną iluzję i kieruje swoje słowa prosto do nas, na widowni:
Ty możesz mieć AIDS. I ty, i ty… Każdy z nas może mieć
Te słowa uderzają. Nie metaforycznie – dosłownie. To moment, w którym teatr wychodzi poza scenę i zaczyna oddychać razem z publicznością. W szczególności, jak zostanie się wskazanym, jako potencjalna osoba, która zachoruje.

Wyjątkowe uznanie należy się również Anicie Sokołowskiej, która wcielała się w postać lekarki podczas spektaklu, na którym byłem dzień po premierze. Jej interpretacja tej roli poruszała nie tyle emocjonalnością, co głębokim dramatem wewnętrznym – cichym, ale niepokojącym. Sokołowska nie krzyczy – ona boli na scenie. W tym spektaklu dzieli rolę z Katarzyną Herman, ale tego wieczoru to właśnie Sokołowska wniosła na scenę szczególny rodzaj wrażliwości: bezradność wymieszaną z lękiem, miłością i wstydem, który tak często był wtedy silniejszy od empatii.
Obok nich, mocne i spójne kreacje tworzą Agnieszka Wosińska i Paweł Tomaszewski – ich bohaterowie ukazują, jak blisko od obojętności do współczucia. Małgorzata Niemirska wnosi do spektaklu pokolenie pamięci, a jej obecność na scenie jest symbolicznym pomostem między przeszłością a teraźniejszością. Widzimy też młodych aktorów, jak Helena Urbańska i Konrad Szymański – ich role, choć nieco bardziej stonowane, pokazują, jak strach i niewiedza potrafią wybrzmieć również z milczenia.
Nie sposób nie docenić również Łukasza Wójcika, czy Anny Szymańczyk, którzy budują swoje postacie precyzyjnie, świadomie i z odwagą mówienia o tym, o czym długo się milczało. Ten zespół to nie tylko „obsada spektaklu”. To wspólnota głosów, ciał, historii – każda zagrana z pełnym zaangażowaniem i głęboką odpowiedzialnością. Trudno wyobrazić sobie ten spektakl bez tej konkretnej grupy ludzi. Zrobili wspaniałą robotę.

Młody głos, który słucha i chce zrozumieć
Jako młody widz czułem podczas tego spektaklu głęboką odpowiedzialność. Nie za to, co się wydarzyło – ale za to, czy damy temu wydarzyć się znowu. W innym kontekście. W innej formie. Historia AIDS w Polsce to nie tylko historia choroby – to historia społecznego wyparcia, braku edukacji, milczenia Kościoła, polityki ignorancji. Dziś, gdy mówimy o prawach osób LGBT+, o dostępie do rzetelnej edukacji seksualnej, o walce ze stygmatyzacją – mówimy właśnie o tym, co wtedy zawiodło.
„Anioły w Warszawie” to spektakl potrzebny, bo przypomina, że każde społeczne milczenie ma cenę. I że sztuka może być miejscem, w którym tę cenę zaczynamy liczyć na nowo – by jej więcej nie płacić.

Nie tylko spektakl – lekcja empatii
Teatr Dramatyczny im. im. Gustawa Holoubka stworzył przedstawienie, które działa nie tylko na poziomie estetycznym. Ono działa na poziomie serca i sumienia. Nie daje gotowych odpowiedzi, ale stawia ważne pytania. To teatr, który przypomina, że każda historia, nawet ta najboleśniejsza, zasługuje na wysłuchanie.

Zachęta dla widzów
Jeśli miałbym polecić jeden spektakl, który warto zobaczyć w tym sezonie, byłyby to właśnie „Anioły w Warszawie”. Bo to nie tylko wybitna produkcja teatralna – to również głos w sprawie, która nadal pozostaje niedopowiedziana. Idźcie na ten spektakl. Słuchajcie. Patrzcie. I nie zapominajcie. To przedstawienie, które warto zobaczyć z przyjaciółmi, rodziną, a nawet i całą klasą. Bo rozmowa, którą rozpoczyna ten spektakl – jest rozmową, której bardzo nam dziś potrzeba.

Na zakończenie, warto wspomnieć, że „Anioły w Warszawie” to spektakl, który wykracza poza granice samego teatru i staje się częścią szerszego dialogu społecznego i kulturalnego. W czerwcu 2025 roku QueerMuzeum Warszawa oraz Teatr Dramatyczny zapraszają na wystawę „Zakaz pedałowania. O mieście i ludziach. Pomimo i wbrew”, która opowie o queerowej rzeczywistości lat 1983-1990. Wystawa ta nie będzie skupiać się jedynie na rodzących się organizacjach i aktywizmie czy epidemii AIDS. Będzie to również opowieść o uczuciach, sile, o miłości, która mimo wszystko potrafiła przetrwać w tych trudnych czasach. To idealne dopełnienie tematyki poruszonej w spektaklu, które przenosi nas z sceny na bardziej osobistą, refleksyjną płaszczyznę.
Dodatkowo warto zaznaczyć, że „Anioły w Warszawie” biorą udział w 31. Ogólnopolskim Konkursie na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej. Konkurs ten ma na celu nagradzanie najciekawszych poszukiwań repertuarowych w polskim teatrze oraz wspomaganie rodzimej dramaturgii w jej scenicznych realizacjach. „Anioły w Warszawie” znalazły się także w półfinale Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej, co tylko potwierdza ich wartość artystyczną i społeczną. To spektakl, który nie tylko zdobywa uznanie krytyków, ale także otwiera przestrzeń do ważnej rozmowy o przeszłości i teraźniejszości.