Spektakl „Onko” w TR Warszawa w reżyserii Weroniki Szczawińskiej to jedno z najbardziej poruszających wydarzeń teatralnych, w jakich uczestniczyłem. Już od pierwszych minut wiadomo, że nie będzie to łatwy wieczór. Temat raka – trudny, bolesny, często zamiatany pod dywan – zostaje tu pokazany w sposób szczery, odważny, ale też nietypowy. Bez zbędnego patosu, za to z poczuciem humoru, dystansem i autoironią, które tylko podkreślają wagę tego, co dzieje się na scenie.
Sebastian Pawlak, który odgrywa historię reżyserki zmagającej się z chorobą nowotworową, nie próbuje udawać kobiety ani odgrywać cudzego cierpienia. On je przekazuje – słowem, emocją, ruchem. I robi to tak, że trudno oderwać wzrok. W pewnym momencie zaczął wskazywać osoby na widowni, mówiąc: „to może być pani”, „to może być pan”. Wskazał także na mnie. To był wstrząs. Niby oczywiste – przecież to może spotkać każdego – ale dopiero wtedy poczułem to naprawdę. Uświadomiłem sobie, jak bardzo temat zdrowia, profilaktyki, badań spychamy na bok, dopóki coś się nie wydarzy.


Na widowni było wiele emocji. Widziałem łzy – i te wewnętrzne, i te, które spływały po policzkach. To był teatr, który nie tylko mówi o bólu, ale go wywołuje – po to, żeby nas z niego obudzić. Żebyśmy zaczęli rozmawiać, pytać, dbać o siebie i innych.
„Onko” nie jest spektaklem, który się po prostu ogląda. To spektakl, który się przeżywa. I który – moim zdaniem – powinien być obowiązkową pozycją w szkołach, bo mówi o rzeczach, o których uczymy się zbyt późno. To teatr, który boli. Ale to ból, który ma sens.