Autor opinii: Paweł Mrozek – działacz społeczny i edukacyjny, założyciel Akcji Uczniowskiej, członek zespołu Instytutu Praw Dziecka im. Janusza Korczaka, ekspert Rzecznika Praw Dziecka oraz UNICEF Poland ds. dzieci i młodzieży. Uczeń trzeciej klasy liceum, przyszły dziennikarz.
Ocena opisowa dla MEN: brak promocji, czas na poprawkę
Gdybyśmy dziś jako młodzież mieli wystawić Ministerstwu Edukacji Narodowej świadectwo, byłaby to ocena opisowa. Bez czerwonego paska – bo paski to fikcja. Nie pokazują ani wysiłku, ani realnego zaangażowania, ani tego, kto naprawdę próbował coś zmienić. A Ministerstwo? Minister Nowacka? Niestety – nie zdali. Nie zaliczyli roku. Brak promocji. Zostają na kolejny rok na tym samym poziomie.
Ale nie przekreślamy ich całkiem. Przed nami jeszcze sierpień, a z nim egzaminy poprawkowe. Wciąż jest czas, by coś naprawić. Żeby przestać udawać, że wszystko działa. Żeby w końcu usłyszeć, co mówimy i potraktować to poważnie. Bo to, co jako młodzi proponujemy, to mnóstwo konkretów.
Rok szkolny 2024/2025 – rok zawodu, ale też przebudzenia
Jak podsumować ten rok szkolny? Jako siedemnastolatek, uczeń trzeciej klasy liceum, ale też jako osoba społecznie zaangażowana, rozmawiająca z rówieśnikami z całej Polski, nie mam wątpliwości, że to był rok ogromnego zawodu. Wchodziliśmy w niego z nadzieją. Jako młodzi wierzyliśmy, że coś w końcu się zmieni. Nowy rząd, nowa minister edukacji – Barbara Nowacka – i obietnice, które brzmiały dobrze: o szkole nowoczesnej, otwartej, przyjaznej, słuchającej młodych. A dostaliśmy… pustkę. Ciszę. Pozorowane gesty bez realnych skutków. W zasadzie zastanawiamy się, czy o nas w ogóle pamiętają.
Mija właśnie 561 dni od objęcia stanowiska przez obecną minister edukacji. Jak co roku, w czerwcu, z inicjatywy Akcji Uczniowskiej spotykamy się jako młodzież, by debatować, oceniać, podsumowywać. Rok temu jeszcze mówiliśmy: „Dajmy czas, nie wszystko da się zmienić od razu, ale niech chociaż pojawi się kierunek, chęć, dialog”. Dziś trudno mówić o czymkolwiek z tych rzeczy. Nie było planu. Nie było odwagi. Nie było wizji. A my, młodzi – zostaliśmy potraktowani jak dzieci bez głosu, przedmiotowo.
Szkoła w Polsce wciąż funkcjonuje tak jakby na autopilocie, a uczniowie to nie dane statystyczne ani anonimowe jednostki w systemie. To realni młodzi ludzie, którzy codziennie rano wstają i idą do przeładowanych szkół, uczą się rzeczy, które w większości nigdy im się nie przydadzą, zmagają się z ocenami, presją otoczenia i lekturami oderwanymi od rzeczywistości i poczuciem braku sensu.
Największym wyzwaniem tego roku było po prostu przetrwać. Wstawać rano, choć nie wiadomo po co. Zdobywać oceny, choć wszyscy wiemy, że nie mają znaczenia. Spełniać oczekiwania wszystkich, kosztem własnych siebie. A przy tym rezygnować z pasji, bo szkoła nie zostawia na nie czasu ani siły. Przez ten system coraz więcej młodych ludzi się wypala, zanim jeszcze wejdzie w dorosłość i to przeraża.
Ale to nie tak, że nie było żadnych światełek nadziei. Coś zaczęło się ruszać – nauczyciele mniej bali się kuratoriów, część z nich zaczęła poruszać tematy trudne i ważne. W szkołach pojawiło się więcej organizacji pozarządowych, więcej projektów obywatelskich, więcej spotkań z uczniami. Nie dzięki ministerstwu, ale dzięki ludziom – oddolnym inicjatywom, aktywistom, nauczycielom z misją. To oni ratują dziś szkołę przed kompletnym wypaleniem, bo im zależy.
Ale najgorsze, co można teraz zrobić, to się poddać. I dlatego my – młodzi – się nie poddajemy. Napisaliśmy raport, przygotowaliśmy wiele propozycji zmian, stworzyliśmy przestrzeń do rozmowy. Pokazaliśmy, że nie tylko widzimy problemy, ale też mamy rozwiązania. I teraz patrzymy rządzącym w oczy i mówimy: piłka jest po waszej stronie. Albo podejmiecie dialog, albo zostaniecie zapamiętani jako ci, którzy nie zrobili nic – mimo że wszystko było na stole.
Więc jak podsumowuję ten rok? Jako rok straconej szansy, ale też rok przebudzenia młodego pokolenia. My – młodzi – nie zamierzamy już czekać. Jeśli oni nie zrobią kroku, my zrobimy go sami, bo następnego roku to my już nie damy zmarnować.



Konferencja prasowa podsumowująca rok szkolny 2024/2025 oraz przedstawiająca raport / 26.06, Warszawa
Od lewej: Antonina Cep (Akcja Uczniowska), Klaudia Bernatowicz (Fundacja GrowSPACE), Paweł Mrozek (Akcja Uczniowska)
Rozczarowanie Nowacką, czyli jak stracić zaufanie młodych
Minister Edukacji Barbara Nowacka zawiodła – i to nie jest rzucone w emocjach słowo. To chłodna, bolesna diagnoza rzeczywistości. Jeszcze półtora roku temu mieliśmy nadzieję, że po odejściu ministra Czarnka coś wreszcie się zmieni. Że skończy się epoka indoktrynacji i politycznego wykorzystywania edukacji. Że nadejdzie czas szkoły otwartej, wspierającej, opartej na dialogu. Że uczniowie zaczną być partnerami i będą traktowani podmiotowo, a nie przedmiotowo.
Minister Nowacka miała nasze zaufanie. I niestety je straciła. Bo nie wystarczy mówić o reformach, trzeba je realizować. Zapowiadano konsultacje, odpolitycznienie szkoły, walkę z przeciążeniem, realne wsparcie psychologiczne, odchudzenie podstawy programowej. A co dziś z tego zostało? Hasła. Deklaracje. Marketingowe gesty. „Odchudzenie podstawy o 30%”? Nikt tego nie zauważył, bo to kosmetyczna zmiana. Psychologowie? Wciąż fikcja. „Mniej presji”? Wciąż siedzimy po nocach nad bezsensownymi zadaniami domowymi. Edukacja zdrowotna obowiązkowa? Można pomarzyć.
Szkoła Czarnka wciąż daje o sobie znać, to jasne. Ale po roku nie można już mówić tylko o „spuściźnie”. To już szkoła Nowackiej. Jej decyzje – albo ich brak. Jej odpowiedzialność. Nie można w nieskończoność zasłaniać się poprzednikami. Zwłaszcza gdy samemu nie podejmuje się żadnych realnych działań.
Miała być szkoła przyjazna, wspierająca, ucząca myślenia – a nie zakuwania. Tymczasem jesteśmy dokładnie w tym samym miejscu – tylko że opakowanym w łagodniejsze słowa. Ale dla uczniów słowa nic nie znaczą, jeśli codzienność wygląda tak samo źle.
I teraz chcę powiedzieć coś ważnego – coś, o czym się nie mówi publicznie, ale my to słyszymy, wiemy, widzimy. Od miesięcy docierają do nas nieoficjalne informacje prosto z MEN. I one są bardzo niepokojące. W ministerstwie jest wielu ambitnych ludzi. Naprawdę. Nawet na poziomie wiceministrów. Ludzi, którzy mają pomysły, chcą działać, chcą zmieniać. I co? I wszystko rozbija się o jedną osobę. O samą minister i jej bliskie otoczenie.
Wiceministrowie odbijają się od ściany. Propozycje nie przechodzą. Inicjatywy są gaszone na wczesnym etapie. A jeśli coś już jakimś cudem się uda – to na końcu i tak trafia to na konto pani minister, bo to ona jest twarzą resortu. To niesprawiedliwe. To frustrujące. I to skandaliczne. Jak można udawać, że coś się dzieje, skoro nawet ludzie wewnątrz MEN czują bezsilność, mówią wprost o braku sprawczości, o blokowaniu wszystkiego, co nowe?
Przecież o tym właśnie mówiła była już wiceminister edukacji – Joanna Mucha – kiedy zrezygnowała. Potwierdziła, że w MEN panuje chaos, brak komunikacji, napięcia. Jeśli już na samej górze nikt nie potrafi się dogadać, to jak ma działać szkoła, która potrzebuje jasnych decyzji i… planu?
MEN mówi, że rozmawia z młodzieżą i NGO-sami. Tak, spotkania są. Ale nie z tymi, którzy mają coś trudnego do powiedzenia. Tylko z tymi, którzy przytakują. Tylko ci mają głos. Reszta – milczenie albo pozorny „dialog społeczny”. To nie rozmowa – to teatr.
My, jako uczniowie, wielokrotnie próbowaliśmy: pisaliśmy, proponowaliśmy, rozmawialiśmy. I zawsze wracaliśmy z niczym. Albo z formułką: „Dziękujemy, rozważymy, zobaczymy”. Ile razy można słyszeć to samo? Oczywiście będziemy próbować do skutku.
Dlatego mówię to z pełną odpowiedzialnością: minister Nowacka nie powinna dalej kierować resortem edukacji. Zmarnowała szansę. Nie pokazała przywództwa. Nie słuchała, nie działała, nie stworzyła nawet przestrzeni, by ktoś inny mógł działać. A my nie możemy sobie pozwolić na kolejne zmarnowane lata. Edukacja nie jest miejscem na polityczne eksperymenty. Nie zgadzamy się, by była w rękach ludzi, którzy nie umieją ani słuchać, ani podejmować decyzji.
Jeśli naprawdę ma być zmiana – to nie wystarczy zmiana nazwiska na drzwiach ministerstwa. Potrzebujemy kogoś, kto zna system od środka, rozumie uczniów, ma kompetencje, nie tylko „progresywną” etykietkę. Bo dziś nie chodzi już tylko o Nowacką. Chodzi o cały model zarządzania edukacją – i o to, że młodzi ludzie są w nim jedynie tłem. A my już nie chcemy być tłem. Nie chcemy kolejnego roku, który podsumujemy jednym zdaniem: nikt nas nie słuchał.



Konferencja prasowa podsumowująca rok szkolny 2024/2025 oraz przedstawiająca raport / 26.06, Warszawa
Od lewej: Krzysztof Obrębski (Wicedyrektor, nauczyciel), Damian Jaworek (Warszawski Rzecznik Praw Uczniowskich), Paweł Mrozek (Akcja Uczniowska),
Co obecnie najbardziej doskwiera uczniom w szkole? Jakie najważniejsze konkretne rozwiązania proponujemy?
Gdy pytają, co w szkole najbardziej doskwiera, to serio — nie chodzi o „deficyt kompetencji kluczowych” czy „strukturę ramowego planu nauczania”. My, uczniowie, mówimy o tym, co czujemy codziennie. Na lekcjach, na korytarzu, po szkole. To jest nasza rzeczywistość. I ta rzeczywistość smuci.
Szkoła w Polsce wciąż uczy jakby czas się zatrzymał. Mamy XXI wiek, ale uczymy się w systemie, który mentalnie zatrzymał się gdzieś w średniowieczu. Nauczyciel mówi, uczniowie siedzą w ławkach, przepisują definicje, zakuwają pod test. Zero przestrzeni na myślenie, zero rozmowy, zero realnego przygotowania do życia. Podstawa programowa to beton – przeładowana, przestarzała i zupełnie nieprzystająca do rzeczywistości. Wkuwamy setki stron, z których nic nie wynika. I to boli nas najbardziej – że spędzamy w szkole tyle czasu, a wychodzimy z niej bez podstawowych umiejętności życiowych, bez poczucia sensu.
I właśnie dlatego największym dramatem dzisiaj jest przeładowana, przestarzała podstawa programowa. Wkuwamy tony informacji, które nie mają przełożenia na życie, nie rozwijają, nie inspirują. A przy tym wszystkim nie uczymy się, jak zadbać o swoje zdrowie psychiczne, jak budować relacje, jak radzić sobie ze stresem. To jest przemoc systemowa – w białych rękawiczkach.
Drugi, jeszcze poważniejszy temat to kryzys zdrowia psychicznego. I nie, to nie jest żadna moda. To dramat. Depresja, wypalenie – to nasza codzienność. Wielu z nas po prostu nie daje rady. Tylko że w szkole nikt nie wie, jak pomóc. Nie ma psychologów (308 gmin z wakatami), albo są raz w tygodniu na kilka szkół. Nauczyciele nie mają przeszkolenia, a rówieśnicy – często nie mają pojęcia, jak się zachować, kiedy kolega przestaje przychodzić do szkoły albo koleżanka płacze w łazience.
Do tego dochodzi mowa nienawiści, hejt, wykluczenie. I to nie tylko w sieci, ale też na naszym szkolnym korytarzu. Ludzie są wyśmiewani za wygląd, za to, w co wierzą, jak się ubierają, kogo kochają. A szkoła często patrzy na to z boku. Zamiata pod dywan. Udaje, że nie widzi. Bo przecież „to tylko młodzież, oni się przekomarzają”. Tyle że to „przekomarzanie” zostawia blizny – psychiczne i społeczne.
I jeszcze jedno: łamane prawa ucznia. Na porządku dziennym. Brak wpływu na cokolwiek, klasówki bez zapowiedzi, niezgłaszane zmiany w statucie. Szkoła często jest miejscem, gdzie nie masz żadnych narzędzi, żeby się bronić, a twoje zdanie kończy się tam, gdzie zaczyna się „system”.
Właśnie dlatego przygotowaliśmy raport – nie zza biurka, tylko po rozmowach z tysiącami młodych ludzi w całej Polsce. W pociągach, w szkołach, w domach kultury, na TikToku, na Zoomie – m.in. podczas kampanii profrekwencyjnej „Młodzi, GłosujMY”. I wiemy jedno: mamy prawo wymagać zmian, bo to my jesteśmy przyszłością tej szkoły – i tego kraju. Punktów jest 50, ale to są najpilniejsze tematy, bo gdybyśmy mieli skupić się na całokształcie, to zmarnowalibyśmy Państwu dużo czasu i papieru.
To nie jest lista marzeń. To plan ratunkowy dla systemu, który dzisiaj bardziej szkodzi, niż pomaga. Wiemy jedno – nikt tego za nas nie zrobi – „bo jeśli nie my, to kto?”. My nie chcemy być tylko „opinią uczniowską”. Chcemy być partnerami zmian, bo szkoła to nasze życie.

Czy w Polsce istnieje dziś szkoła równych szans? Dlaczego czerwony pasek to nie sukces, tylko złudzenie? Równość po polsku.
Nie, szkoła w Polsce nie jest dziś szkołą równych szans. I to nie jest „wrażenie” ani teoria – to codzienność, którą znamy z własnego doświadczenia. To, jak radzimy sobie w systemie, często nie zależy od tego, czy mamy talent, chęci czy pracujemy ciężko. Decyduje to, czy naszych rodziców stać na korepetycje. Czy mamy komputer, Internet, spokojne miejsce do nauki. Czy w ogóle mamy jak dojechać do szkoły. W mniejszych miejscowościach wykluczenie komunikacyjne to realna przeszkoda. Nie ma autobusu, to nie ma szkoły. Albo musisz wstawać o 5 rano i wracać po zmroku.
A potem, na koniec roku, patrzymy na świadectwa z czerwonym paskiem i udajemy, że wszyscy startowali z tej samej pozycji. Tylko że ta kreska nie pokazuje, ile kto musiał poświęcić. Ile nocy nie spał. Z czego musiał zrezygnować. I czy w ogóle miał szansę grać według tych samych „zasad”.
Coraz częściej korepetycje to nie dodatek, tylko konieczność. Z kilku przedmiotów, co tydzień. Koszty? Kilkaset złotych miesięcznie. A przecież to szkoła powinna tłumaczyć i pomagać zrozumieć materiał, nie prywatni nauczyciele. Gdy trzeba zapłacić, żeby zrozumieć lekcję – system przestaje działać.
Do tego dochodzi presja na czerwony pasek. Dla niektórych to źródło dumy, ale dla wielu – ciężar nie do udźwignięcia. Ciągły stres, oczekiwania dorosłych, porównywanie do innych. Jakby wartość ucznia dało się zmierzyć średnią w dzienniku. Tyle że my nie jesteśmy tylko ocenami. Mamy emocje, potrzeby, ograniczenia. A szkoła bardzo często tego nie widzi.
Dlatego trzeba wreszcie przestać mierzyć wszystkich jedną miarą. Coraz więcej szkół próbuje ocen opisowych – i dobrze. Nie chodzi o to, żeby każdy miał taki sam wynik, tylko żeby każdy miał taką samą szansę. Szkoła ma wspierać, a nie selekcjonować. Rozwijać, nie wypalać. I nigdy nie powinna być konkursem „kto miał więcej szczęścia w miejscu urodzenia”.
Szkoła równych szans to nie ideał – to minimum, które powinniśmy traktować serio. Dopóki nauka zależy od portfela, a nie od możliwości ucznia, to nie mówmy, że wszystko działa, bo my wiemy, że nie.
Jakiej szkoły chcemy? Co musi się wydarzyć, żeby wrzesień 2025 był nowym otwarciem dla edukacji?
Marzy mi się szkoła, w której nie trzeba udawać. Gdzie nie ocenia się człowieka po czerwonym pasku, markowych ubraniach czy tym, jak głośno zgłasza się na lekcji. Chciałbym szkoły, w której można być sobą – ze swoimi emocjami, słabościami, marzeniami i gorszymi dniami. Gdzie nikt nie nazwie cię leniem, bo nie miałeś siły na dodatkowe zadanie. Gdzie zadaje się pytania, ale nie zawsze trzeba mieć gotową odpowiedź.
Chcę szkoły, która nie wypala, tylko wspiera. W której nie trzeba po lekcjach iść na korepetycje, żeby zrozumieć, o co chodziło na lekcji. Gdzie dzień nie zaczyna się stresem i nie kończy zmęczeniem. Gdzie mamy czas na sen, swoje pasje, znajomych i zwykłe „nicnierobienie”, bo pamiętajmy, że uczniowie to nie maszyny do ocen – tylko ludzie. I potrzebujemy przestrzeni na życie, nie tylko na naukę.
Szkoła powinna uczyć nas życia, nie tylko rozwiązywania testów. Powinna pokazywać, jak rozmawiać, współpracować, jak radzić sobie z emocjami, jak rozumieć świat. Chciałbym chodzić do szkoły, gdzie nauczyciele są partnerami – nie kontrolującymi. Gdzie błędy nie są powodem do wstydu, tylko szansą na rozwój i dopytanie.
Wrzesień 2025 może być nowym otwarciem. Ale nie stanie się to samo. Musimy być słyszani – nie tylko przy okazji reform czy debat. Potrzebujemy szkoły, w której głos ucznia ma znaczenie każdego dnia, na lekcji i poza nią. Szkoły, która nie zaczyna się i kończy dzwonkiem, tylko buduje relacje i daje poczucie bezpieczeństwa. Bo szkoła to nie budynek – to ludzie i klimat, który razem tworzymy.
Ja nie chcę już milczeć. I wiem, że nie jestem jedyny. Coraz więcej z nas mówi głośno, czego potrzebujemy. Nie chcemy szkoły przetrwania. Chcemy szkoły normalnej – wspierającej, mądrej, bezpiecznej. Takiej, jaką powinna być od zawsze.
Uczniowie i nauczyciele potrafią współpracować
Nie we wszystkim zgadzamy się z nauczycielami – to normalne. Mamy inne spojrzenia, inne potrzeby, czasem inne tempo. Ale jedno nas łączy: szkoła, która ma sens, bo bez dobrej edukacji nie będzie ani rozwoju, ani równości, ani lepszej przyszłości. A edukacja to nie tylko budynki, tablice i podstawy programowe. Edukacja to przede wszystkim ludzie, a dokładniej nauczyciele.
Bez nich żadna szkoła nie ma prawa działać. I właśnie dlatego uważamy, że najnowsze postulaty ZNP dotyczące godnych wynagrodzeń i realnej ochrony Karty Nauczyciela to nie jest żadna fanaberia. To absolutna podstawa. To coś, co państwo powinno było załatwić już dawno. Bo jeśli nauczyciel nie ma z czego żyć, jak ma nas uczyć życia?
Zbyt często słyszymy od polityków: „Dostali już podwyżki, a wciąż narzekają”. Tylko że to nie są podwyżki, które przekonają młodych, żeby wybrali ten zawód. To nie są warunki, które zatrzymają tych, którzy są już w zawodzie wypaleni, przemęczeni. A liczby mówią jasno: tylko 5% nauczycieli w Polsce ma dziś mniej niż 30 lat. A według badań Fundacji Teach for Poland – zaledwie 4,3% młodych widzi w tym zawodzie swoją przyszłość. My, uczniowie, mówimy wprost: to nie jest narzekanie. To jest wołanie o pomoc, bo jeśli teraz o to nie zadbamy, to za chwilę nie będzie miał nas kto uczyć.
Dlatego stoimy ramię w ramię z nauczycielami, bo szkoła to nie bitwa uczniów z nauczycielami. To wspólna sprawa. A jeśli chcemy szkoły, która naprawdę działa – musimy działać razem. Tu i teraz.
https://www.pap.pl/aktualnosci/akcja-uczniowska-men-nie-uzyskaloby-promocji-do-nastepnej-klasy
https://wiadomosci.radiozet.pl/polska/dostalismy-wielkie-nic-uczniowie-maja-50-postulatow-do-men
https://tvn24.pl/polska/swiadectwo-z-paskiem-na-koniec-roku-szkolnego-co-w-zamian-st8528210